piątek, 28 września 2018

Najlepsze z najlepszych: pierwsza połowa 2018 roku

Wiem, trochę dziwna pora na takie zestawienie, ale skoro jakiś czas temu sporządziłam tę listę na papierze, to czemu by nie opublikować jej tutaj :)
Wybrałam najlepsze książki z każdego miesiąca. Wybór był zaiste trudny, bo większość przeczytanych książek mi się podobała. Przedstawiam więc moje creme de la creme, a o pozostałych prawie – najlepszych pewnie jeszcze napiszę. 
To lista powieści; o nie-powieściach napiszę następnym razem.




NAJLEPSZE POWIEŚCI PIERWSZEJ POŁOWY 2018 ROKU: 


Kate Chopin „Przebudzenie"
Książka chyba trochę zapomniana, znaleziona w bibliotece wśród tych, które przynoszą czytelnicy i które można sobie wziąć.  Tymczasem to klasyka, zwana „amerykańską panią Bovary”. I rzeczywiście, podobnie jak u Flauberta, mamy tu młodą mężatkę, niezadowoloną z życia, zakochującą się w innym mężczyźnie. Ale jest w tej powieści większa szczerość niż u Flauberta, większe zrozumienie dla uczuć bohaterki – w sumie nic dziwnego, skoro autorką jest kobieta. Z pozoru banalna historia, jakich wiele w literaturze, została opisana pięknym językiem, tak, że przez tekst po prostu się płynie. Bohaterkę łatwo też można polubić i jej kibicować, rozumieć, że można pragnąć od życia czegoś więcej. Z podziwem obserwujemy jej tytułowe przebudzenie, gdy bohaterka, do tej pory bezwolna, obojętnie wypełniająca narzucone jej role społeczne, nagle zaczyna odkrywać swoją osobowość, poznawać sama siebie i energicznie działać ku oburzeniu swojego otoczenia. A do tego unosi się w powieści klimat nadmorskiego lata, jako że większość akcji dzieje się w wakacyjnym kurorcie. Coś wspaniałego.



Antoni Czechow "Opowiadania"

Uważany za niedościgłego mistrza krótkiej formy. W swoich opowiadaniach portretuje Rosję, przede wszystkim zajmuje się członkami niższych warstw społecznych. Opisuje pijaństwo, brud, nędzę, ciemnotę, ludzką podłość, bezmyślność. Jego opowiadania czasem są bardzo krótkie – najkrótsze liczyło dwie strony, czasem mają  długość minipowieści. Niekiedy są dowcipne. Autor musiał być świetnym obserwatorem, pisał wprost, bez ozdobników. Mocna proza, zapadająca w pamięć.



Varujan Vosganian "Księga szeptów"
Taką książkę trudno opisać. Zaczyna się wspomnieniami z dzieciństwa, bohater snuje opowieść o swojej rodzinie. Powoli, nieśpiesznie poznajemy jej cżłonków i powoli zaczyna się odsłaniać makabryczna historia z przeszłości. To opowieść o zagładzie Ormian, o potwornym, nieludzkim okrucieństwie. A to wszystko opisane pięknym, poetyckim językiem, słusznie porównanym na okładce do Schulza. Jedna z tych książek, które dosłownie szarpią duszę.




Gyorgy Spiro "Mesjasze"

Znakomity węgierski pisarz i polonofil napisał o polskiej Wielkiej Emigracji w Paryżu. Rozpoczyna się opisem odysei wygnańców, uczestników przegranego powstania. Autor szczegółowo pisuje ich przygody, przyjmowanie przez zwykłych ludzi, starcia z władzami, następnie powstanie obozów i towarzyszącą dawnym oficerom i żołnierzom nudę i brak celu. A to wszystko na podstawie autentycznych pamiętników. Następnie przenosimy się do Paryża, do Mickiewicza i Towiańskiego, owładniętych quasi-religijną manią i gromadzących wokół siebie wyznawców. Polityka, miłość, religia, wszystko przeplata się tworząc skomplikowany węzeł. I tylko zakończenie mnie zasmuciło, gdy wygasł ten cały żar. Ciekawa jest też forma – autor czasem zwraca się do czytelnika albo opowiada anegdoty dotyczące zbierania materiałów do książki.

Anna Bolava "W ciemność"
Pisałam o niej TUTAJ 


Natalka Babina "Miasto ryb"
Pierwsze i jakże udane spotkanie z białoruską powieścią.  Główna bohaterka, Ałka, to kobieta twarda, charakterna, nawet rubaszna. Powoli okazuje się, że ma za sobą bolesną historię i wciąż walczy z własnymi demonami. Obok siebie ma jednak dobrych przyjaciół, dla których – i z którymi – warto narazić się na niebezpieczeństwo. Czego w tej niewielkiej powieści nie ma! Zagadki kryminalne, komentarz społeczny, poszukiwanie skarbu. użeranie się z polityką, nawet realizm magiczny. Akcja toczy się wartko, w pięknej i tylko z pozoru spokojnej wiosce. Lokalne wydarzenia są związane z wielką polityką. Autorka zostawia czytelnika z optymistycznym przesłaniem, że Białoruś ma potencjał do przeprowadzenia korzystnych zmian, nawet jeśli te zmiany będą trudne i bolesne. 



piątek, 21 września 2018

"Dziewczyna z muszlą" Tracy Chevalier

Dwie kobiety na zmianę opowiadają historię swojego życia. Zostały przyjaciółkami, choć początkowo wydawało się to niemożliwe. Elizabeth Philpot to dama, która nie musi martwić się o pieniądze, a znacznie młodsza Mary Anning to uboga dziewczyna z niższej klasy. Połączyła je naukowa pasja do skamieniałości.

To opowieść o trudnej pozycji kobiety w wiktoriańskiej Anglii. Elizabeth i jej siostry w opinii mieszkańców miasteczka uchodzą za dziwaczne stare panny, a Mary, która wraz z przyrodnikami szuka skamieniałości na plaży, jest obiektem plotek.

To także próba przedstawienia historii kobiet, które rzadko są bohaterkami książek z akcją w XIX wieku – nieładne, niemłode, niebogate, niewysoko urodzone, bez szans na epicki romans. A przecież takich kobiet była większość i one też pragnęły być szczęśliwe.

Przede wszystkim to opowieść o trudnej przyjaźni, przekraczającej bariery klasowe, przyjaźni, którą wystawiły na próbę uczucie do tego samego mężczyzny i inne nieporozumienia. 

Cóż, nie jest to książka doskonała, głęboka czy odkrywcza. W dużym stopniu przewidywalna. Ale styl autorki jest płynny, bohaterki całkiem interesujące, mają swoje marzenia, zainteresowania, popełniają błędy, których potem żałują. Podoba mi się sposób pokazania ich przyjaźni, w zdecydowanie nieprzesłodzony sposób. Można powiedzieć, że autorce udała się rzecz niełatwa – sprawiła, że książka o wiktoriańskich „starych pannach” i skamielinach jest interesująca. I najważniejsze: Elizabeth i Mary istniały naprawdę, ta książka przywraca więc pamięć o tych nieco zapomnianych postaciach i poniekąd składa hołd kobietom, które przyczyniły się do rozwoju paleontologii.

niedziela, 16 września 2018

Yuval Ben Harari "Homo sapiens"

Ta pozycja zasługuje na same superlatywy. 
Autor w krótkich rozdziałach opisuje historię ludzi, od momentu wyodrębnienia się gatunku, przez rewolucję poznawczą, rolniczą, naukową, aż do czasów współczesnych. Snuje też różne scenariusze, podbudowane teoriami naukowymi, na temat naszej przyszłości. 
Ilość informacji z zakresu biologii, historii, socjologii, ekonomii, fizyki i psychologii może oszołomić, ale wszystko jest podane w niesamowicie przystępny dla laika sposób. Sporo tu materiału do przemyśleń: czy rezygnacja z koczowniczego trybu życia naprawdę była dobrodziejstwem? Czy państwa narodowe są aż tak ważne? Dlaczego nigdzie na świecie nie zaistniał matriarchat? Dlaczego ewolucja nagle zaczęła inwestować w mózg homo sapiens kosztem siły fizycznej? I czy to nie przypadkiem wynalezienie straszliwej bomby atomowej nie odpowiada za obecny pokój – a jeśli tak, to jak długo to potrwa?
Autor nie jest nastawiony zbyt optymistycznie co do przyszłości, uważa, że człowiek jeszcze nie wie, do czego powinien dążyć, że ludzkość może zdobyć niemal boskie moce, ale zupełnie nie wiemy, co z nimi zrobić.
Książka skłania do refleksji nad przeszłością i przyszłością człowieka, Dla mnie to jedno z najlepszych czytelniczych odkryć ostatniego czasu, książka, którą wchłonęłam jak gąbka i wciąż o niej myślę.

poniedziałek, 10 września 2018

Jeff Vandermeer "Unicestwienie" i "Ujarzmienie"

O Jeffie Vandermeerze usłyszałam w tym roku, przy okazji powstawania filmu „Anihilation”. Zdaje się, że ma on już swoje miejsce w gronie współczesnych twórców sf. Słyszałam peany pochwalne na cześć trylogii Southern Reach i jej fenomenalności. Jako (początkująca) fanka sf z ciekawością sięgnęłam i cóż, jakie są moje wrażenia po przeczytaniu 2/3 trylogii?


"Unicestwienie"
Na uwagę zasługuje przede wszystkim mistrzowsko wykreowana atmosfera grozy, jest posępnie i tajemniczo. Co szczególnie cenię – autor nie wykłada nic łopatologicznie, czytelnik od razu zostaje wrzucony na głęboką wodę i musi się skupić, aby nic mu nie umknęło. 
Pomysł także jest fascynujący – oto odcięta od świata strefa x, w której coś w przerażający sposób modyfikuje wszelkie istoty żywe, a ekspedycje wysłane, żeby zbadać sprawę, już nie wracają. 
O członkiniach kolejnej ekspedycji niewiele się dowiadujemy, nie znamy nawet ich imion. Wyjątkiem jest główna bohaterka, bardzo inteligentna i aspołeczna Biolożka. Zgodnie ze swoim charakterem bada, obserwuje i analizuje kolejne niesamowite zdarzenia i przekonuje się, że nikomu i niczemu nie może ufać. Niewiele tu akcji, to głównie opisy, ale jest gęsto od emocji i czuć niepokój, który udziela się też czytelnikowi.


"Ujarzmienie"
Tutaj głównym bohaterem jest Kontroler, które obejmuje stanowisko szefa placówki badawczej przylegającej do Strefy X. Podobnie jak wcześniej, wspomnienia głównego bohatera przeplatają się z budzącą grozę chwilą obecną. Ponownie można poczuć duszną, klaustrofobiczną atmosferę, związaną z pobytem w nieprzyjaznym, obcym, zamkniętym światku. Fascynujące są momenty konfrontacji Kontrolera z jego zastępczynią oraz przesłuchania, mniej lub bardziej subtelna walka o władzę, o przewagę nad przeciwnikiem. Ciekawe jest też pokazanie, jak placówka radzi sobie – a raczej nie radzi – z zagrożeniem płynącym ze strefy i jak reagują na nią ludzie. W gruncie rzeczy trochę brakowało mi większego rozwinięcia tego aspektu. 
Co do minusów - bohater jest niestety mniej ciekawy od Biolożki, zakończenie trochę się dłuży i nasuwa się pytanie, czy autor naprawdę miał jakiś niesamowity pomysł na tę trylogię, czy tylko wzbudził nadmierne oczekiwania. 

Obydwie książki przeczytałam bardzo szybko, nie chciałam się od nich odrywać. Mimo to część drugą odłożyłam z lekkim uczuciem zawodu. Miałam wrażenie, że niewiele posunęliśmy się naprzód. Ciekawi mnie mocno, jak Autor postanowił zakończyć historię w części trzeciej, "Ukojeniu".

niedziela, 9 września 2018

Leena Krohn "Tainaron"

Chyba mało znana książka, na pewno zasługująca na większe zainteresowanie.

Kłopot w tym, gdzie właściwie ją przydzielić? Bywa zaliczana do fantastyki, ale nie do końca słusznie. Taka proza, która wymyka się wszelkiej klasyfikacji. Kojarzy się z poezją, zachęca do poszukiwania drugiego dna. Całkiem słuszne są skojarzenia z Schulzem.

To poetycka proza pełna czułości.


Mamy tu trzydzieści krótkich listów, w których autorka opisuje swoje przeżycia w Tainaronie – ogromnym i wciąż zmieniającym się mieście pełnym dźwięków, zamieszkanym przez owadopodobne istoty. To urokliwe obrazki, a w takich historiach, jak ta o Opiekunce Dziwaków, sąsiedzkich hałasach czy dziwnym pochodzie widać ogrom wyobraźni Leeny Krohn. 


Fantastyczne zdarzenia, których świadkiem i uczestnikiem jest autorka listów, skłaniają ją do refleksji nad życiem i nad samą sobą. Bo jest to historia z drugim dnem i pod opowieściami z fantastycznego świata kryje się historia o samotności, odrzuceniu, godzeniu się ze zmianami, przemijaniem, także o poszukiwaniu siebie. Widzę tu zachwyt nad pięknem świata i zarazem żal, że tak ciężko ten świat pojąć i do niego się dostosować. Tak myślę, bo trudno tę historię zinterpretować. Tak jak poezja, przemawia wprost do wrażliwości czytelnika. I albo zachwyci i skłoni do refleksji, albo nie.


Mnie wzruszyła i wywołała uczucie spokoju. Polecam miłośnikom nieśpiesznej narracji i literackich eksperymentów.

sobota, 8 września 2018

O "Biegunach" Olgi Tokarczuk

Po książkę „Bieguni” sięgnęłam po przeczytaniu elektryzującej wiadomości o otrzymaniu nagrody Bookera przez Olgę Tokarczuk. Jak chyba sporo osób, patrząc na księgarniane topki :)

Zacznę od tego, że nie mogę się zdecydować, co myśleć o Tokarczuk. Bo zasadniczo, jej pisarstwo ma wszystko to, co powinno mnie zachwycać. Feminizm, miłość do przyrody, psychologiczne podejście, zainteresowanie różnego rodzaju historycznymi ciekawostkami, a to wszystko opisane ładnymi językiem. A mimo to czegoś brakuje do pełnego zachwytu.

I tak też jest z „Biegunami”. To książka postmodernistyczna pełną gębą. Zaczyna się dość zwyczajnie – poznajemy narratorkę, kobietę, która od wiel lat nieustannie podróżuje, to dla niej naturalny sposób życia. Szybko jednak wątki zaczynają mnożyć się i przeplatać, akcja chwilami przeskakuje w przeszłość, pojawiają się fragmenty pozornie niezwiązane z niczym, przypominające notatki skreślone pośpiesznie w przerwach między kolejnymi podróżami.

Odczytuję „Biegunów” przede wszystkim jako odę na cześć wolności, której uosobieniem są podróże. Historie kolejnych osób świadczą, że motywy do podróży są różne, ale podróż daje ukojenie, bo „ruch to coś bardziej naturalnego niż stanie w miejscu”. Człowiek musi się przemieszczać, aby żyć, taki ruch to czasem ucieczka od codziennych problemów, ale niekiedy też coś więcej. Chodzi też czasem o to, żeby „chwycić chwilę za grzywę, zanim ta przeminie bezpowrotnie”. Wyruszyć w drogę, żeby się uwolnić.

To też hymn na cześć piękna ludzkiego ciała, widoczny w przewijającym się jak refren, dość groteskowym motywie konserwowania ludzkich ciał.

Przeczytałam z przyjemnością. Ale nie poczułam wielkiego zachwytu. Przede wszystkim, dość często męczyło mnie obsesyjne skupianie się autorki na detalach i miałam wrażenie, że chwilami za dużo w tej książce zbędnego gadulstwa, pisania tego samego, tylko innymi słowami. Zupełnie niepotrzebnie, to dobra książka i jej przesłanie zdecydowanie wybrzmiałoby mocniej bez tych przegadanych fragmentów. A wodolejstwa nie lubię, bardzo cenię książki, które potrafią dużo przekazać w niewielu słowach.

W każdym razie cieszę się, że zapoznałam się z książką, która zdobyła tak ważną nagrodę. A jak oceniam ją wobec innych książek Autorki (no, tych trzech, które znam)? O wiele, wiele lepsza niż „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, lepsza niż „Księgi Jakubowe”. W mojej opinii „Opowiadania bizarne” pozostają jednak niepokonane.

czwartek, 6 września 2018

O duszy kobiecej. Bolavá, Mayoral i Hůlová

Lubię czytać o kobietach, zwłaszcza, gdy autorkami też są kobiety. Lubię psychologizującą prozę z bohaterką o wielowymiarowej, skomplikowanej osobowości. Tego typu prozę, a do tego piękną literacko, mocną, soczystą, dostałam w ostatnim czasie aż trzykrotnie. Mowa tu o książkach:  „W ciemność” Anny Bolavej, „Jedno drzewo, jedno pożegnanie” Mariny Mayoral oraz „Macocha” Petry Hulovej.

Te książki mają kilka cech wspólnych:
  • główna bohaterka to kobieta, jej problemy i rozmyślania o przeszłości, rozliczanie się z nią,
  • forma to monolog wewnętrzny – przeważnie,
  • bohaterka ma silne poczucie wyobcowania,
  • last but not least: wszystkie trzy mają niewielką objętość (książka Mariny Mayoral ma tylko 80 stron!), a ja bardzo szanuję autorów, którzy szanują mój czas :)
I kilka słów o każdej z nich:


ANNA BOLAVA "W CIEMNOŚĆ"


Zbliża się lato. Dla Anny oznacza to okres intensywnego zbierania ziół i suszenia ich na strychu. Dziewanna, nagietek, wiązówka, lipa, wywołujący wspomnienia o ukochanej babci skrzyp – zbieranie ich zajmuje Annie coraz więcej czasu, a zioła zajmują coraz więcej miejsca na strychu. Krzywe spojrzenia sąsiadów, praca, zdrowie, to wszystko przestaje mieć dla niej znaczenie. Liczy się tylko zbieranie ziół, coraz bardziej obsesyjne, będące ucieczką od bolesnych wspomnień i teraźniejszych problemów.
Książka ta to monolog głównej bohaterki (z wyjątkiem końcówki). opowiada ona o chwili obecnej, czasem, rzadko i niechętnie wspomni przeszłość. W miarę czytania czuć coraz mocniej, że nie jest ona do końca wiarygodna, że o najważniejszych rzeczach milczy, dowiadujemy się o nich jakby przypadkowo, a i tak wiele zdarzeń zakorzenionych w przeszłości pozostaje niejasnych. 
Anna odsunęła się całkowicie od świata, nie chce mierzyć się ze swoimi problemami. Kocha za to przyrodę i tylko na łonie natury może być sobą. Kocha zioła tak bardzo, że pragnie stać się jednym z nich, a potem dać się ususzyć na strychu.
Można tę doskonałą powieść odczytywać jako studium narastającej obsesji, zapisków z życia osoby chowającej się przed światem, ale można też uznać, że Anna świadomie i bez żalu wybrała pójście własną drogą. 
Duszna atmosfera, zagadkowość, sprawy, które trudno racjonalnie wyjaśnić... Krótko mówiąc, zapada w pamięć. Jak dla mnie, jedna z najlepszych powieści, jakie przeczytałam w ostatnich latach.

MARINA MAYORAL "JEDNO DRZEWO, JEDNO POŻEGNANIE"
Laura sadzi magnolię w ogrodzie rodzinnego domu. Ma dom, synów, symbolicznie chce więc podsumować swoje życiowe dokonania. Przyjazd do rodzinnej wioski to też okazja spotkania z ludźmi, którzy kiedyś byli jej bliscy, okazja do spojrzenia z dystansu na swoje życie.
Ta książka przekazuje smutną życiową prawdę: każdy wybór oznacza utratę czegoś innego.

DALEJ MOŻLIWE SPOJLERY:


Laura zrezygnowała z ukochanej wioski, bliskości uwielbianego ojca, miłości oddanego przyjaciela, dla życia w dużym mieście i dla mężczyzny, która pokochała szaloną i w dużym stopniu nieodwzajemnioną miłością. Ten wybór nie przyniósł jej szczęścia, choć uważa – a może tylko tak się pociesza? - że tak samo byłaby nieszczęśliwa, gdyby wybrała coś innego. 
Historia Laury przypomina też, że czasem jest już za późno na zmiany. Na pewnym etapie życia dokonujemy podsumowania i łatwiej jest się oszukiwać niż dopuścić myśl, że coś zrobiliśmy nie tak. 
Nie jest to optymistyczne, za to prawdziwe.


PETRA HULOVA "MACOCHA"
Julia, autorka romansów, to rozhisteryzowana, zupełnie nad sobą nie panująca kobieta. Co chwila słychać z balkonu jej krzyki. Jej wspomnienia – burzliwa młodość, romanse, trudne małżeństwo z przemocą w tle, kariera, to wszystko przeplata się z chwilą teraźniejszą, ze spotkaniami z przyjacielem, z sąsiadami. Co chwilę pojawiają się wizje, przeszłość miesza się z teraźniejszością w dziwny, często upiorny sposób, nie wiadomo, co jest prawdą, a co wytworem umysłu. 
Sporo tu goryczy, zarzutów w stronę społeczeństwa, stawiającego wymagania, którym nie da się sprostać. Sporo tu o wyrzutach sumienia, zawiedzionych nadziejach, trudnościach z ciągłym dopasowywaniem się. 
Duszno, gorzko, histerycznie, książka pęcznieje od rozedrganych emocji. Coś niesamowitego. Wyobrażam sobie, że monodram, który powstał na podstawie książki, musi być naprawdę dobry.